wtorek, 21 stycznia 2014

Dziewczyna i trzech rozbójników

Usiądź wygodnie. Chciałabym Ci opowiedzieć historię jednego dnia. Masz ochotę posłuchać? Proponuję dobrą herbatkę z miodem i cytrynką, umili ci podróż ze mną...


Do ostatniej chwili nie wiedziałam jak to wszystko opisać. Postanowiłam, że najlepsza będzie forma opowieści. Zacznijmy więc. 
W mojej głowie kłębiły się myśli: jechać czy zostać? Też czasem nie jesteś w stanie podjąć decyzji, prawda? Rozumiesz mnie choć trochę? Wierzę, że tak. Skoro mam już Twoje zrozumienie i uwagę to napiszę więcej. Wiedziałam, że nie chcę widzieć Kamila, więc nie mówiłam mu jaka decyzja zapadła. O 12:55 31 grudnia postanowiłam, że jadę do Wrocławia. Szybko się spakowałam, 13:07 wyszłam z domu, 13:17 był pociąg. Nie zdążyłam kupić biletu, bo w automacie już tickety na TLK były zablokowane. Przed wejściem do wagonu wzięłam karteczkę od konduktora, takie pisemne potwierdzenie, że będę chciała zakupić bilet. Trochę bez sensu jak dla mnie, ale skoro dał to wzięłam. Weszłam do składu, wybrałam pusty przedział, rzuciłam plecak, siatkę i torebkę na siedzenia. Wyjęłam telefon i napisałam sms do Anety:
"Kochana, jestem w tym samym pociągu, jak złapię oddech to napiszę więcej."

W centrum dołączył do przedziału wysoki mężczyzna zajmując miejsce naprzeciwko. Rozmawialiśmy ze sobą. Powiedział, że każdego dnia dojeżdża do pracy pociągiem. Zajmuje mu to godzinę w jedną stronę. Zamieniliśmy zaledwie kilka zdań. Napisałam Anecie w którym przedziale i na którym miejscu jestem. Gdy przyszła i zobaczyła jak prowadzimy konwersację, w pierwszej chwili sądziła, że zaraz ją przedstawię 'koledze'. Czas mijał, a imię nieznajomego było ciągle niewiadomą, więc po chwili zrozumiała, że ten pan jedzie osobno.

- Tak się cieszę, że tu jestem! Byłam zmęczona tym całym planowaniem, kombinowaniem i w końcu już sama nie wiedziałam czego chcę. Przestała mnie cieszyć wizja wyjazdu, zatraciłam tą radość... aż do teraz!
Śpiewałyśmy w naszym przedziale pieśni bułgarskie i afrykańskie z małego śpiewniczka. Dołączył do nas pan konduktor, który na wstępnie wzbudził niepokój i myśli: 
- O nie! Pewnie zaraz będzie nam kazał się uciszyć!

Stało się jednak inaczej. Przemiły pan usiadł obok, uśmiechnął się i skinął głową na znak, że chciałby tu zostać, a my możemy kontynuować. Bez skrępowania wnet zabrzmiały nasze wokale z nową siłą wypełniając wagon mocnym brzmieniem!

Aneta opowiedziała mi o wyjeździe warsztatowym na którym była kilka dni temu. Odbywał się w małej wiosce. Jedli tam same otręby: na śniadanie, obiad i kolację. Robili różne zajęcia taneczno-wokalno-ruchowe, masaże ciała, masaże dźwiękiem, jogę.
Czas w pociągu zleciał szybko. Pod koniec podróży rozładował mi się telefon. Na szczęście Aneta pamiętała adres, nazwę ulicy, a ja wiedzialam jak 'tam' dotrzeć od stacji pkp. Jak już byłyśmy na miejscu, zaczepiłam dwóch chłopaków, którzy zmierzali w tym samym kierunku czy wiedzą gdzie jest może ulica Bonifacego. Niestety nie mieli pojęcia, przyjechali również na jakaś imprezę. Chcieli 'wbić się' na naszą, ale powiedziałam jasno, że nie ma takiej możliwości: "to impreza zamknięta". Mimo, że im odmówiłam, rozmowę z nimi wspominam bardzo przyjemnie. Byłam pozytywnie nastrojona, choć zmęczyła mnie ta podróż pociągiem.
Czułam jak każdy kolejny krok na 'stałym lądzie' dodaje mi sił!
Prowadziłam nas kierując się 'wspomnieniem obrazu mapy' oraz słuchając intuicji. Dotarłyśmy w kilka minut. Pod samym budynkiem była grupka ludzi, spytałyśmy więc w którym miejscu jest nasz sylwester. Nie wiedzieli. Poszłyśmy na drugie piętro do kamienicy, która była pod numerem 8. To nie było tutaj. Wyszłyśmy na dwór z nadzieją, że budynek w głębi będzie tym właściwym. Przy bramie stały trzy osoby z walizkami rozglądając się wkoło. Okazało się, że również szukają tego miejsca.

Kamienica obok, w stylu małej fabryki z rudej cegły... wciągnęła nas i zatrzymała już do rana.

Weszłyśmy po starych, trzeszczących schodach na drugie piętro. Były tam wiekowe, duże wrota. Przeszłyśmy przez nie. Ukazał się długi korytarz który prowadził do innych pomieszczeń: do kuchni, do dwóch innych sal (które były zamknięte), do łazienki, do szatni i do naszej głównej sali tańca.
Na wstępie spotkałyśmy dziewczynę o imieniu Jolanta. Była organizatorką wydarzenia. Poszłam do szatni, przebrałam się w jasno zieloną bluzeczkę na ramiączkach i czarne leginsy. Weszłam na salę. Były tam trzy osoby wieszające duże płótno wymiaru 90x60 cm na długich linkach do elementów wystających tuż pod sufitem. Próbowali stworzyć piramidę z ludzi. Na ramiona Michała (którego znałam) usiadła młoda, szczuplutka dziewczyna o czarnych włosach. Jej zadaniem było zaczepienie linek na haki. Strach nie pozwalał jej na jakikolwiek ruch ręki ani spojrzenie w górę.
Podeszłam więc i podtrzymywałam jej plecy. Poczuła się bezpieczniej, pewniej i tak oto wspólnie zaczepialiśmy płótno tworząc między sobą pierwszą więź. 
Pierwszy kontakt w naszym późniejszym tańcu był niezwykle istotny. 
Pamiętam jak siedziałam na wygodniej pufie, dużej wygodniej pufie. Mimo, że inni nie byli elegancko ubrani, postanowiłam założyć do czarnych leginsów moją chabrową sukienkę. Poszłam więc do szatni, zdjęłam bluzeczkę, założyłam sukienkę i wróciłam na pufę. Miałam również pod ręką nakolanniki, w razie jakby mnie naszło na taniec. Odpowiednia ochrona na kolana jest bardzo ważna. Następnie napiłam się wody i wzięłam głęboki oddech. Cieszyła mnie myśl, że tu jestem :) 
Pamiętam moment, gdy na sali pojawił się Filip. Siedziałam, a on wszedł do pomieszczenia.
Zatrzymał się, rozejrzał, złapał moje spojrzenie i ruszył. Szedł w moją stronę, nigdzie indziej tylko właśnie w moim kierunku. Przyklęknął na kolano, bardzo powoli pochwycił moją dłoń wciąż nie odrywając spojrzenia, przywitał się. Bardzo ciepło wspominam to powitanie. 

Pamiętam też inne spotkanie, jak na korytarzu mijałam się z Krystianem. Nie znałam tego chłopaka. Przechodziliśmy szybkim krokiem i wpadliśmy na siebie. Nastąpił okrzyk:  
- O! Aaa!  
Po czym ja weszłam do sali, a on poszedł dalej w przeciwnym kierunku. Po chwili wrócił, podszedł do mnie, złapał moją rękę, przyciągnął ją do siebie i powiedział: 
-O, to Ty!  
Zastanowiłam się chwilę. 
Tak to ja, tam na korytarzu, ta aaa!. 
Wspólny śmiech wypełnił przestrzeń.
- To Twojego męża podrywały te dwie małolaty na warsztatach w Łodzi? 
Zrobiłam duże oczy, po czym dodałam:
- Nic mi o tym nie wiadomo. Nie mam męża i nie byłam na warsztatach w Łodzi :)
Chłopak się nieco zawstydził, ale nie na długo. Przedstawił się kontynuując rozmowę. Bardzo przyjemnie.
Pamiętam jak spotkałam Alberta. Albert to niski mężczyzna 30-40 lat, ok 160 cm wzrostu, blond włosy. Zauważyłam od razu jego umięśnione ręce i plecy i...to ciepło. Biło od niego cudowne ciepło.

Wiedziałam, że muszę z nim zatańczyć, muszę go bliżej poznać, bo inaczej oszaleję.

Filip też tam był, robiliśmy razem jogę. Aneta próbowała się rozciągnąć przed tańcem, a Filip jej doradzał. Ja skomentowałam, że ona ma problem z dolnymi partiami kręgosłupa, więc nie każde ćwiczenie może wykonać. Potwierdziła skinieniem głowy moje słowa.

Później szykowali dla nas masaż dźwiękiem. Położyliśmy się na podłodze, wszyscy pod kocykami. Ja byłam obok Krystiana, blondyna o szczególnym uśmiechu. Leżałam z głową opartą na pufie.

Pamiętam jak się rozglądałam i widząc, że każdy ludzik ma kocyk zapragnęłam też się czymś przykryć. 


Bałam się jednak, że jak wstanę to ktoś mi zajmie miejsce, a już się do niego przywiązałam. Poprosiłam Krystiana żeby zajął mi tą oto cudowną przestrzeń, a ja pójdę po sweterek. On się wtedy tak fajnie wyłożył, tak jakby mówił:
Zobacz jak ja pięknie potrafię zagarnąć to miejsce, będziesz właśnie tutaj, nie martw się, wracaj szybko! 
Wróciłam, położyłam się. Przez 15 minut doświadczałam masażu...dźwiękiem z instrumentami na żywo.

Po zamknięciu oczu... byłam w dżungli. Były słonie, tygrysy, lwy i małpy, miałam wrażenie, że dotykam liści drzew, słyszę ich szelest, czuję wiatr. Jakże cudownie! Fantastyczna podróż...
Następnie wprowadzali nas w taniec ożywiając powoli nasze ciała... poczynając od ruchu samego w sobie, aż do kontaktu z partnerem. Pamiętam, że już na początku nastąpiło pierwsze, mocne spotkanie z Albertem. Już wtedy zaczęłam budować zaufanie taneczne do niego, mimo, że wyznaczałam jeszcze wyraźne granice ruchu. Jak wiecie, mieliśmy dopiero rozgrzewkę, nie chciałam wyprzedzać zaleceń organizatorów imprezy. Jednakże czułam już wtedy, że ta noc będzie wyjątkowa...

Najprzyjemniejsze chwile, gdy jeszcze blokowałam propozycje tańca Alberta... tańca o dużej ekspresji, chowając nas w małej przestrzeni, niewielkim ruchu. W pewnej chwili już nie wytrzymałam, (ale mi serce bije jak to wspominam!) zeszliśmy na bok, od teraz pozwalając sobie na więcej: podnoszenia, unoszenia, zabawa prawami fizyki, badanie możliwości tanecznych partnera, wczuwanie się w centrum ciała drugiej osoby. 
Oderwaliśmy się całkiem od tego co było na sali. Poszliśmy o krok do przodu. Gdy pewien etap rozgrzewki minął, włączyliśmy się do działań w grupie. Fantastyczne były zatrzymania, gdy ciało płynęło w intensywnym ruchu i nagle ktoś krzyknął "stop". Wtedy każdy zachowywał stan w którym jest, moment w którym się znajdował, daną pozycję. I czekał niecierpliwie, aż ktoś da impuls, ten jeden malutki impuls i wszystko ożywi się na nowo...

To było bardzo przyjemne, przydatne podczas późniejszego tańca, takie zatrzymanie energii, zastopowanie w najsilniejszym momencie.  
Miałam różne eksploracje taneczne tamtej nocy. Tańczyłam z Filipem. Budowało się między nami zaufanie. Wiedziałam jakie ma umiejętności taneczne. Wyczułam, że nie mogę liczyć na podnoszenia, bo on nie wie jak ma się ułożyć, jak zachować równowagę ciała. Wiedziałam, że nie zna podstaw, więc przy każdym podejściu próbowałam go wyczuć i ustalić granice. Gdy byłam w kuchni i podjadałam ciastka, stanął przy mnie i przepraszał, że nie sprostał moim oczekiwaniom. To było urocze!  A ja przecież niczego od niego nie wymagałam. Tylko próbowałam go poznać w tańcu :)
Była między nami dobra energia wyczuwalna w przestrzeni. 

Pamiętam jak była północ. Miałam plastikowy kubek i nalewałam sobie szampana i białe wino, tak na przemian, od wszystkich do których akurat podchodziłam by złożyć życzenia. Zajadałam się także jabłkami, które ktoś ładnie ułożył na talerzu. 

Uwaga! jabłka połączone z alkoholem zwiększają działanie procentów: warto zapamiętać!

Na sali panowała atmosfera ciepła, przyjacielska, pełna otwartości.
Była tam pewna blondynka, biła od niej niesamowita energia. Pamiętam jak do niej podeszłam i powiedziałam: 
- Kurczę, słuchaj, nie mam pojęcia jak masz na imię, ale tak uroczo wyglądasz w tej sukience i masz taką fantastyczną minę. I tak po prostu stoisz sobie. Musiałam do Ciebie podejść, by to powiedzieć i życzyć Ci wszystkiego najlepszego! - i mocno ją przytuliłam.
A ona na to ze łzami w oczach:
- Jezu, tak się cieszę, że tu jesteś! Nie ukrywam, że przed momentem chciałam zagadać do Ciebie, ale się wstydziłam i pewnie nie zdecydowałabym się tak szybko. To wspaniałe, dziękuję! I wszystkiego cudownego w Nowym Roku! - powiedziała przytulając mnie równie mocno.
To spotkanie było takie piękne, naturalne, swobodne, otwarte. 
Działania od impulsu są fantastyczne. Znacie to uczucie? Wszystko tej nocy było właśnie takie...
Tańczyłam z różnymi osobami, ale każde kolejne spotkanie na parkiecie z Albertem było niczym propozycja następnej rozmowy... Zazwyczaj jak kończy się piosenka to taniec również jest zamknięty i partnerzy odchodzą od siebie.
Tu była ciągła ochota na taniec, ochota na eksplorację, na szaleństwo, poczucie bliskości, na zabawę bez opamiętania, na dialog bez słów, konwersację, która nie ma końca...

Pamiętam jak przerwałam taniec, zmęczona usiadłam pod ścianą. Chciałam doświadczyć czegoś innego w tamtej chwili, więc czekałam na to co się wydarzy. Przyszedł do mnie Filip. Bawiliśmy się przepływem energii pomiędzy naszymi dłońmi. Za chwilę dołączył Krystian. Teraz mieliśmy większy przepływ energii, przepływ energii dla trzech dłoni. Przyszła dziewczyna, która przytuliła się do Krystiana, więc i jej dłoń wciągnęliśmy do kręgu mocy. Na sam koniec przybył Albert dotykając mojej drugiej dłoni. Elementem dodatkowym tego kręgu mocy była Aneta, a raczej jej stopa, która dotykała mojej stopy. Dzięki temu połączeniu jej stopy stały się ciepłe, a nasze ciała dostały dużej dawki energii. 
W zaledwie 10 minut dostaliśmy mega kopa energetycznego! Super sprawa! Spróbujcie! :)

Pamiętam jak grali na bębnach, dzwonkach... na środku sali tańczyli wtedy capoeirę, a mnie naszło na pieśni afrykańskie i śpiewałam, śpiewałam głośno skacząc po sali. Wszedł do sali Albert...
Podeszłam do niego, chwyciłam jego głowę obiema rękami i wykrzyczałam mu słowa pieśni. Był zachwycony takim szalonym momentem ze mną, którego się nie spodziewał.
Pamiętam jak Filip opowiadał mi, że jestem najcudowniejszym zjawiskiem jakie przydarzyło mu się w tym roku. Przywróciłam mu wiarę w ludzi. Patrzył na mnie w taki sposób jakbym była... sama nie wiem, ciężko to nazwać. Na koniec jak się ze mną żegnał, on i Krystian... miałam wrażenie, że 'obchodzą' się ze mną tak jakbym była najdelikatniejszym kwiatkiem, czymś najwspanialszym na świecie. Pięknie mnie traktowali, z takim szacunkiem, godnością, oddaniem.

Pamiętam jak po 4:00 postanowiłam chwilę odpocząć przed podróżą, która już za 2h miała nastąpić. Poszłam do szatni, gdzie był kącik z materacami i ułożyłam się wygodnie. Wzięłam telefon, podłączyłam do ładowarki, odpisałam na kilka smsów. Wtedy przyszedł do mnie Krystian i Filip. Chcieli zostać, towarzyszyć mi. Powiedziałam im, że bardzo się cieszę i dziękuję, ale chciałabym zostać sama. Uszanowali to, choć z oporem. Dwa razy przechodził obok Albert. Uśmiechnął się, spojrzał tak jak tylko on potrafi, słowem się nie odezwał i poszedł na salę. Mimo, że byłam w tamtej chwili senna, coś mnie poprowadziło za nim. Zaczęliśmy tańczyć i to był ogień. Uhhh, tak, istny ogień i szaleństwo!!! 



Pamiętam pewien moment, gdy całą przestrzeń zamknął w naszych objęciach. Byliśmy wtedy na kolanach, trzymał swoją dłoń na mojej głowie, nasze oddechy były wówczas jedyną melodią.
Zamknął nas w takiej malutkiej przestrzeni, nasze ciała rozgrzane tańcem rozpaczliwie błagały o choć najmniejszy impuls. To było cudowne doznanie!

To jest właśnie niezwykłe doznanie zmysłowości, gdy wszystko zbliża się do jakiejś zatraty. 

Tamtej nocy powstało między nami bardzo dobre uczucie.

Pamiętam wszystkie tańce z tym mężczyzną, także ten ostatni, gdy zachciało mi się acro jogi. 
On położył się na plecach z nogami do góry. Wszystko w rytm melodii, która aktualnie rozbrzmiewała w sali. Na jego stopach ułożyłam swoje ciało opierając się tylko w dwóch punktach (jego stopy opierały się na moich kościach miednicy). Oderwałam nogi od ziemi, moje ciało było teraz na jego nogach. Wyprostowałam się, a ręce rozłożyłam na bok niczym ptak. Zaczęłam powoli wyginać się w łuk do góry, zarówno nogi jak i plecy, tak jakby moja głowa pragnęła być bliżej stóp. Jednak ze względu na wiele godzin tańca byłam już na tyle zmęczona, że chciałam zrobić tą figurę szybko. Od impulsu przyciągnęłam ciało do góry, złapałam rękami za swoje kostki, przytrzymałam kilka sekund równomiernie oddychając. Chciałam zejść na ziemię, ale Albert nie wyczuł mojego zamiaru i dalej mnie utrzymywał w powietrzu. Skończyło się na tym, że gdy dotknęłam podłogi, źle stanęłam i naderwałam sobie ścięgno. Mimo, że zeszłam bardzo delikatnie. Gdy tylko zobaczył co się stało pobiegł do kuchni i wrócił z nasączoną zimną wodą chusteczką. To było jednak za mało. Poszłam do kuchni razem z nim. Nabrał zimnej wody do dużego garnka i nakazał zanurzyć stopę. Posłuchałam bez oporu. Później odprowadził mnie na stację, przytulił. Był bardzo kochany. 
Nie skończyło się na konwenansie. Na stacji byliśmy w innej przestrzeni, tak dalekiej od tego co w tańcu. Na nowo próbowaliśmy się rozeznać, jak jesteśmy daleko, a jak blisko. Pociąg nadjechał i zerwał to. Zostawił czas i drogę do kolejnego spotkania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz