czwartek, 30 kwietnia 2015

Nadia miała pytona. Dużego pytona.

Nadia miała pytona. Dużego pytona. Trzymała go na działce. Był opleciony wokół drzewa. Miał z 6 m długości. Na tej działce była drewniana altanka. Nadia przychodziła każdego dnia by doglądać swojego ulubieńca. Wspominała mi jak był mały i dbała o niego. Nie sądziła, że osiągnie aż takie rozmiary.

Powiedziała: Każdy powinien mieć swojego węża. Ja mam i jestem z tego dumna.

Nie rozumiałam dlaczego ten wąż jej nie zadusi, nie ukąsi. Mogła go głaskać, a on wykazywał tyle uległości i spokoju. Widziałam po jego minie, że robi to dużym kosztem, że chciałby inaczej.

Dlaczego się tak męczy?

Nie znałam języka wężów, ale odnalazłam sposób by dowiedzieć się co myśli i dlaczego tak postępuje. Zaśmiał się. Dla niego to było oczywiste. To najlepsza decyzja w jego życiu. Gdyby zrezygnował z tego co ma, pożarł ja, to niby nic takiego by się nie stało, ale musiałby żyć jak inne węże. Polować, przemierzać kilometry. Każdy dzień byłby niepewny. Męczyłby się i trudził, a czasem nic by z tego nie było i polować musiałby na nowo. A tu może cały dzień być opleciony wokół głównego konara drzewa. Gapi się z wierzchołka korony na świat, grzeje na słońcu, pieści skórę w deszczu, gładzi go wiatr, buja się na wietrze. Czego chcieć więcej? Musi tylko powstrzymać się od zjedzenia istoty ludzkiej, tej jednej, która go karmi. Poza tym, gdy nikt nie patrzy, zjada co popadnie, straszy ludzi, pilnuje terenu. Nikt nie odważy się do niego zbliżyć. A ta durna istota zwana Nadia, będzie myśleć, że ma władzę nad wężami. Głupia.

Ja też zapragnęłam mieć węża. No i miałam, malutkiego, niespełna metrowego węża. Nieposłusznego. Ciągle próbował mnie ukąsić i zranić. Nie na śmierć, ale jednak. Nadia
zaproponowała pomoc.

Krzyknęła: Rzuć mi go pod nogi!

Rzuciłam. Spojrzała na niego i zaczęła opowiadać jak należy postępować z wężami. Patrzyłam i słuchałam. Nie podziałało. Ukąsił ją, a jej pupil tylko się gapił nie mogąc się poruszyć z przejedzenia, przyklejony do drzewa tak trwał. Maluch gdzieś czmychnął, i tak już go nie chciałam, bo mnie ranił i nie chciał być mój. Duży pyton miał plan by mnie dopaść. Nie miał już postanowienia, jego karmicielka nie jest już ważna, nie dostanie już żarcia, może więc robić wszystko to, co będzie chciał. Wił się nocami po ogródkach działkowych siejąc postrach w ludziach i w zwierzętach. We mnie też, ogromny. Na szczęście miał słaby wzrok. Gdy poruszał się do przodu nie widział niczego za sobą ani z boku. To dawało mi możliwość ukrycia się i przetrwania. To był czas, gdy nad światem zaczynała unosić się gęsta, szara, ciężka mgła. Nie była zimna ani ciepła. Niosła niepokój, wzbudzała strach, rozniecała agresję. Ludzie się bali, ja również.

...byłam na ostatnim piętrze jakiegoś bardzo wysokiego budynku ze szkła. Była też moja siostra która jak się okazało, dostała pracę w małej pracowni malarskiej. Była smutna i znudzona siedząc tam i patrząc przez witrynę na ludzi. Ubrana w ciasny golf, bardzo niemodny, i jakieś szare płócienne spodnie.

Dumnie spojrzała na mnie jakby mówiąc: Zobacz na mnie, pracuję, mam pracę, bądź ze mnie dumna!

Czułam, że jest nieszczęśliwa.
...szłam z właścicielka sklepu z odzieżą do drugiego punktu, w poszukiwaniu bluzki i szala. Chyba jedwab z szyfonem.

To co wyżej to był sen. A może inspiracja na film. Nie pamiętam.