poniedziałek, 7 października 2013

Olewam jego rozpacz i biegnę na parkiet

Spacerowałam z mamą niespiesznie. Na horyzoncie ukazał się lokal Carpe Diem, gdzie wiele lat temu świetnie bawiłam się z Bartkiem i znajomymi. Nie zapomnę tańca z Adamem. Ja miałam wtedy 16 lat, a on 23. Szatyn, wysoki, fajnie zbudowany. Wydawał mi się wtedy taki dorosły. W pewnym momencie poprosił mnie do tańca (a było to moim ukrytym marzeniem). Tańczył niesamowicie... bardzo mnie zawstydzając swoim spojrzeniem. Dobrze pamiętam tamtą chwilę.

Dziś jestem tu ponownie, po tylu latach. Odwiedzam miejsce związane z miłym wspomnieniem.
Wchodzimy do środka. Miejsce wypełnia delikatnie światło. Widzę 10 stolików, z czego większość jest wolna. Zajęte są tylko dwa. Stolik w rogu na drugim końcu sali, przy którym siedzi dziewczyna i dwóch chłopaków popijając browarki. Drugi zajęty stolik jest na przeciw wejścia, tuż przy kominku. Siedzi przy nim pan około czterdziestki ze smutną miną, kończąc piwo. Ma spojrzenie skierowane na telewizor, w którym bezgłośnie zmieniają się obrazy. W tle rozbrzmiewa jakaś typowo radiowa muzyka. Siadamy niedaleko wejścia, przy czteroosobowym stoliku. Idę do baru i zamawiam "kamikadze blue". Wiem, że mama pierwszy raz wypije coś takiego. Wracam na miejsce i czekamy. Jestem taka podekscytowana!

Po chwili do środka wchodzi trzech chłopaków w w wieku około dwudziestu paru lat. Dwóch mizernych, chudych i jeden przypakowany stojący po środku. Każdy z nich ma niespełna 170 cm wzrostu. Ubrani na czarno.
- Co za gangsta – myślę sobie.
Przy samym wejściu do lokalu jest od razu bar, a dokładniej lada baru długa na około 5-6 m. Chłopaki podchodzą do niej na wstępie. Nagle ten stojący po środku się odwraca. Od razu patrzy na mnie, wyszczerza szeroko ślepia i uśmiecha się pogodnie. Ja w odpowiedzi wydobywam z siebie okrzyk zaskoczenia:
- O!
Odwzajemniam uśmiech. Rozpoznajemy się. Mówię do mamy:
- Zobacz. To kolega z dawnych lat, był chłopakiem mojej koleżanki Basi.
Następnie dodaję w myślach:
- Kiedyś na jego korytarzu spisała mnie i Bartka policja...za zakłócanie spokoju. Pamiętam to jak dziś!

Chłopaki wybierają stolik niedaleko naszego. Dzieli nas parę metrów.
Wracam do rozmowy z mamą... zerkając ukradkiem na niego. Zauważam tatuaż na jego ręce, na wewnętrznej stronie poniżej łokcia. Zaciekawia mnie, więc pytam:
- Hej! Pokażesz mi swój tatuaż? 
Chłopak od razu reaguje:
- Który? - krzyczy z uśmiechem. Po chwili dodaje: - Wszystkie?
Rumienię się i opuszczam na moment wzrok. Podnoszę spojrzenie, prostuję się na krześle i mówię:
- Eee, nie. Ten tutaj. - stwierdzam wskazując rękę. - Innych się boję.
Koledzy śmiejąc się wymieniają się jakimiś żarcikami. Macham ręką do niego, aby podszedł. Nie muszę długo czekać. Bardzo szybko się zrywa i swoim specyficznym, "sprężystym" krokiem idzie w moją stronę. Przysiada się z lewej mańki. Nasz stolik jest kwadratowy: szyba zamiast blatu, ciemne drewniane nóżki. Po mojej prawej siedzi mama.
Chłopak kładzie piwo obok siebie, a rękę z tatuażem przysuwa do mnie. Chwytam go za nadgarstek. Głośno komentuję dotykając tego dzieła:
- Jest świetny. Czarno biały, bardzo oryginalny. Jak widzę, przedstawia kasetę magnetofonową, z której wyciągnięta jest taśma, opadając na dół układa się na kształt słowa TOMI. 

Dotykam tatuaż jakby badając jego 'chropowatość". Cóż, nie sposób nic wyczuć. Rozpoczynamy rozmowę wspominając dawne czasy. Wspólnie ustalamy, że nie widzieliśmy się z 10 lat. Tak było. Mówię mu o spisywaniu nas przez policję na jego korytarzu. Przytakuje. Dodaje, że już tam nie mieszka. Kupił sobie własne M. Pamięta kto tamtego dnia był jeszcze z nami. Śmiejemy się razem. Moja mama bardzo "aktywnie" podsłuchuje, by co sekundę wtrącić coś od siebie. Przyznam, że nawet dostrzegam w tym coś zabawnego. Jak tak rozmawiamy, to potwierdzam sobie w myślach, że moja mama faktycznie nie wiele wie o moim dzieciństwie. O znajomych. O tym, gdzie chodziłam, jakie miałam przygody. Mój wzrok obserwuje teraz właśnie ją. Widzę, że jest jej zimno. Podkręcam grzejnik, który jest tuż za nią. Mija 5 minut i nadal narzeka na temperaturę. Kolega słysząc to wstaje i idzie do baru. Wraca z bardzo zadowoloną miną. Pytam co takiego zrobił, co zamówił? Oznajmia:
- Zdałem się na Jolę!
Jak się okazuje, jego koleżanka jest tutaj kelnerką. Po paru minutach przychodzi pani z tacą. Jest bardzo szczupła, drobna, ma króciutką, jeansową spódniczkę i jasną bluzeczkę. Widzę, że przyniosła czarną herbatę, cukierniczkę i dwie maleńkie szkiełka typu 'pięćdziesiątka". W jednym z nich jest wódka, w drugim sok malinowy. Kolega z przyklejonym do twarzy uśmiechem radzi zmieszać wszystko razem. Myślę sobie:
- Hmmm nieźle wykombinował. Herbatka z prądem dla mamusi :)

Nasze opowieści nie mają końca. Chłopak pracuje jako mechanik niedaleko znanego nam marketu. Z nikim się teraz nie spotyka. 2 lata temu rozstał się z dziewczyną. Byli ze sobą 3 lata, ale gdy ona zaszła w ciążę, zostawiła go. Teraz on płaci alimenty. Widuje dziecko raz na dwa tygodnie. Nie wierzy już w miłość...
Tego wieczoru bardzo dużo tańczymy. On jest niczym człowiek guma. Ma takie łagodne i miękkie ruchy. Świetnie mną "obraca" na parkiecie. Bawię się wybornie. Nawet tańczę z mamą!
-  Jest taka uśmiechnięta. Ach, jaki to przyjemny widok... - stwierdzam z radością w głosie.
Gdy siadamy i na nowo zaczynamy rozmawiać, mama gwałtowanie (zbyt gwałtownie) podrywa się z krzesła zahaczając szklankę, która z połową zawartości upada głośno na podłogę (kafelki) rozbijając się na miliony kawałeczków.

Mama cała przestraszona siada, łapie się dłońmi za buzię i mówi, że czas wychodzić. Tłumnie zebrani już ludzie biją brawa. Wszyscy twierdzą, że "Szkło zbiło się na szczęście". Wszyscy, poza moją mamą. Takiej zawstydzonej już jej dawno nie widziałam. Jak małe dziecko. Wygląda jakby chciała uciekać, taka podkulona, przygarbiona. Kolega leci od razu do baru.
- Jezu, znowu? Co on tym razem wymyślił?
Wraca z miotłą i szufelką. Zapewnia, że nic się nie stało. Za nim idzie Jola. Razem szybko ogarniają problem. Jola pociesza moją mamę:
- Niech się pani tak nie przejmuje. Szklanki to nie szkoda. Już bardziej spodni pani szkoda, bo są bardzo dobre przecież!
Mama urzeczona tą wypowiedzią trochę się uspokaja. Nawet widzę subtelny uśmiech rysujący się na jej twarzy. 


 foto: freedigitalphotos.net


Postanawiam zrobić mamie niespodziankę, aby polepszyć jej nastrój.
Przekonuję szefa lokalu, aby oprócz dyskoteki (która ma być dziś zgodnie z planem) zrobić małe karaoke. Udaje się!!! Puszczają 5 piosenek. Śpiewamy z mamą: "Tyle słońca" oraz "Chcę zatrzymać ten czas". Jestem zadowolona. Bardzo przyjemna zabawa. Słyszę swój głos tak dobrze, wyraźnie. Podoba mi się to jak brzmi. Alkohol ładnie rozluźnił moje gardło i dźwięki tak pięknie i swobodnie płyną z moich płuc.

Gdy wracamy do stolika uświadamiam sobie, że nie znam imienia mojego kolegi. Wydaje się być zbulwersowany, gdy mu o tym mówię. Namawia nas do zgadywania.
- Było dwóch świętych, i jeden z nich miał na imię tak jak ja.
Robię w odpowiedzi duże oczy. Dodaje więc:
- To najpopularniejsze polskie imię.
Jedyne co przychodzi mi do głowy to Krzysiek. Tylu ich wszędzie... ale to imię mi w ogóle do niego nie pasuje, więc nawet nic nie mówię. Robię jedynie coraz większe oczy... widzę, że się poddaje. Po chwili krzyczy oddzielając wyraźnie sylaby:
- PIO TREK!
- Ha! - uśmiecham się z uderzeniem dłonią w stół. - To imię mi do Ciebie pasuje.
Jest zawiedziony, że nie zgadłam. Olewam jego rozpacz i biegnę na parkiet.


 foto: freedigitalphotos.net

Uwielbiam wzrok tych wszystkich ludzi wgapionych we mnie. W sumie to pewnie nie tylko ze względu na moje ciało, urodę, to jak tańczę.
Po pierwsze: ja i Piotrek jesteśmy często jako jedyni na parkiecie, szalejąc po całym dostępnym 'terenie'.
Po drugie: ja i on, obok siebie, jesteśmy trochę kontrowersyjni. On jest 20 cm niższy ode mnie (wliczając mój 8 cm obcas). Ale w ogóle nie czujemy tej różnicy wzrostu podczas tańca.
Dlaczego? Jak to możliwe?
- To oczywiste, lata praktyki! Wiktor ma 168 cm. Nauczyłam się odpowiednio 'kompaktowo' układać i tak swobodnie poruszać, abyśmy oboje dobrze się bawili i aby żadne z nas nie czuło dyskomfortu z powodu wzrostu.
Po wyjściu z lokalu odprowadzamy moją mamę. Piotrek idzie parę metrów za nami. Podobno matulka powiedziała parę niemiłych słów pod jego imieniem, więc wolał trzymać się z tyłu.

Gdy mama jest już w domu, odwracam się, ale nie widzę Piotrka. Wszędzie pusto. Żywej duszy nie ma. Idę więc w kierunku, z którego szliśmy. No i jest, znalazł się! Siedzi na barierce otaczającej plac zabaw. Barierka jest metalowa w kolorze brązowym. Dzieli nas zaledwie odległość ulicy, kilka metrów. Przechodzę na drugą stronę. Podchodzę bliżej i doznaję szoku. Już się nie uśmiecha.
- Ja pier****! On płacze! Patrzy na mnie, a łzy płyną mu po twarzy. 
Ścieram mu jedną łzę tuż pod prawym okiem. Pytam cicho:
- Co się stało?
Nic nie odpowiada. Przytulam go, a w myślach:
- Hmmm jak siedzi na tej barierce to jest wyższy niż w rzeczywistości. Nawet tak bardzo nie musiałam się nachylać żeby go uściskać.
Szepczę mu do ucha:
- Słuchaj, nie bierz niczego na poważnie co mówi moja mama. Ona już tak ma, że zawsze mówi to co chce. Rzadko kiedy się zastanowi nad tym czy jej słowa kogoś nie zranią. Przepraszam cię za nią. Jest mi przykro.
Odsuwa mnie od siebie, ale wciąż milczy. Przełyka ślinę patrząc mi w oczy, po czym pyta łamiącym się głosem:
- Czy ty też uważasz, że mógłbym zrobić ci krzywdę? 
I znów widzę jak jedna łezka wymyka mu się z oka. Smutny widok. Krzyczę do niego:
- O Jezu! Nie! Nie myślę tak. Wiem jaki jesteś. - trzymam ręce na jego ramionach, patrząc prosto w oczy dodaję. - Wiem, że byś mi nie zrobił nic złego. Spokojnie. Co ona ci powiedziała?
- Że chcę Ciebie tylko przelecieć. Nazwała mnie zboczeńcem.
Po tej wypowiedzi chwile milczymy oboje, po czym on dodaje ze spuszczoną głową.
- Wkurzyła mnie, więc odpowiedziałem jej, że.... gdybym chciał Ci cokolwiek zrobić, to już dawno bym to zrobił. Że jakbym miał złe zamiary, to już bym je zrealizował.
Unoszę brwi, zaciskam usta... po czym mówię:
- Ech.. no tak. To teraz rozumiem jej niepokój. Kiedy to było?
- Hmm.. chwile przed wyjściem
- Oj, Piotrek. Uspokój się już. Idziemy​?
- Tak.
Łapię go za rękę. Uśmiecha się jak to robię, więc trzymam dalej i ruszamy.
Po drodze narzeka na swój los: na brak miłości, na kobiety, na siebie. Mówi jak go zraniły słowa mojej mamy. Przepraszam go, a on narzeka, i tak w kółko. W końcu docieramy na miejsce.
Żegnamy się i on nagle... próbuje mnie pocałować... w usta!!! Odsuwam się szybko, a on dodaje słowa do swojego czynu:
- Od bardzo długiego czasu nie spędziłem tak cudownego czasu.
Zrozumiałam, że włączył mu się 'alko podrywacz". Zirytował mnie tym. Uruchomiłam więc, w odpowiedzi tryb "blokady". Nie pozwoliłam mu się dłużej żegnać. Pocałowałam go w policzek, uściskałam i życzyłam dobrej nocy.
- Co za człowiek !!!! Wyobrażacie sobie? Jak dla mnie, ten chłopak na koniec sprawiał wrażenie zdesperowanego. Ja wiem, że alkohol... ale to go nie tłumaczy.

Weszłam do pokoju. Poczułam, że bolą mnie nogi, a szczególnie kolana (w sumie ciągle były lekko ugięte w celu 'dostosowania wzrostu") oraz, że bardzo dobrze się bawiłam. Mama, tańce, śpiew i alkohol. Uświadomiłam sobie także, że jestem bardzo śpiąca, a zegarek wybija już drugą w nocy. Wzięłam prysznic wykonując arię kawałka: "Zatrzymać czas" i położyłam się do łóżka.
Tego wieczoru opowiadałam też trochę o sobie: że się z kimś spotykam, że chcę, że czuję, że warto. Wtedy, gdy wypowiadałam te słowa w sercu rozbrzmiewało słowo: KOCHAM.

Droga powrotna do stolicy mijała szybko i znów wróciło uczucie, które na moment poszło spać. Zaczęłam mocno tęsknić za kochanym Krzyśkiem. Za człowiekiem dającym mi tyle szczęścia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz